Zorganizowane życie

Kiedy miałam jedenaście lat dostałam pierwszy własny kalendarz. Nie taki z pocztówkowymi kotkami, nie ścienny. Taki z podziałem na dni, prawdziwy, w twardej oprawie. Był kolorowy, miał sentencje, wiersze, zakładkę. Byłam dumna. Czułam się dorosła. Problem polegał jednak na tym, że nie miałam co w nim zapisywać. O sprawdzianach pamiętałam, prace domowe odrabiałam od razu (zazwyczaj jeszcze w szkole). Spotkań z koleżankami się nie planowało, wszystko wychodziło spontanicznie. Nie robiłam list przeczytanych książek, dodatkowe zajęcia miałam wpisane w planie lekcji. Owszem, zaznaczyłam urodziny i imieniny wszystkich bliskich mi osób. Ale to nawet nie zajmowało dziesięciu procent miejsca przeznaczonego na dany dzień. Wymyślałam więc rzeczy, które chciałabym, żeby się zdarzyły, albo które były tak dalekie od mojej codzienności, że miło je było widzieć w moim pięknym kalendarzu. Znalazły się tam więc próby, występy, całe mnóstwo zajęć dodatkowych, wydarzenia, które obstawiałam i… zapomniałam o tym na wiele lat. Po dziesięciu miałam kolejny kalendarz. Wypełniony podobnie, ale już prawdziwymi próbami, wydarzeniami, organizacją, koncertami. Tak było. I pokochałam to. Kalendarz stał się niezbędny. Dlatego dzisiaj chciałabym opowiedzieć Wam o moich sposobach na organizację czasu, przestrzeni i wszystkiego w koło.

Po pierwsze – kalendarz

20170201_101130

Jest wielkości dłoni, mieści się w torebce i nie urywa mi ramienia. Notuję w nim urodziny, wyjazdy, spotkania ze znajomymi, próby, koncerty, wizyty u lekarzy, kino, teatr, urlop i ewentualne choroby. Mam w nim też adresy osób mi bliskich. To taki mój szkielet planowania: mam w nim wszystko pozaznaczane, mogę szybko zerknąć, czy dany dzień mam wolny i z czego wynikają ewentualne obsuwy. Nie zapisuję tam natomiast sposobów wykonywania zadań, nie robię list, ani nie zapisuję rzeczy codziennych: np. zakupów czy sprzątania.

Po drugie – journal

20170201_101429

To moja ulubiona część. Musi być ładny, bo to pomaga mi w pracy z nim. Zeszyt, bo o nim mowa wymieniam tylko wtedy, kiedy poprzedni mi się skończy. Oddzielam kolejne miesiące stroną, na której spisuję wydatki i drugą, na której zaznaczam aktywności i cele na dany miesiąc. Poza tym zapisuję tam refleksje po modlitwie, ulubione cytaty, to co zrobiło na mnie wrażenie i różne luźne myśli. Czasami czuję, że ten zeszyt to po prostu moje miejsce. Że jestem tam u siebie i mogę odpocząć. Nie stresuję się, że za mało lub za dużo tam piszę, on jest po prostu taki jak ja. I jest tylko dla mnie. Obecnie wypełniam trzynasty taki „tom”.

Po trzecie – karteczki

20170201_101346

Dużo drobnych karteczek. Przede wszystkim używam ich do robienia listy zakupów oraz listy zadań na dany dzień. Coś, co za chwilę już nie będzie mi potrzebne i mogę wyrzucić zużytą kartkę do kosza. Czasami zapisuję jakiś interesujący mnie adres, godzinę odjazdu pociągu, coś, o czym nie chcę zapomnieć. Proste, lekkie i nie zaśmieca mi kalendarza, zeszytu czy umysłu.

Po czwarte – planner sezonowy

20170201_101519

Czasami mam na głowie jakieś większe wydarzenie, projekt lub czas, w którym dzieje się dużo rzeczy, które nie nadają się do kalendarza, a karteczki to za mało. Wtedy tworzę sobie na kartce plan działania i wieszam w widocznym miejscu. Zazwyczaj zapisuję co muszę zrobić w danym tygodniu (tak robiłam przed ślubem i w okresie przedświątecznym), czasami po prostu tworzą listę z tym co jest do zrobienia (tak robiłam w czasie sesji i przy przeprowadzkach). Zrobione rzeczy zaznaczam krzyżykiem lub ptaszkiem (skreślanie nie wygląda dobrze, kiedy kartka wisi przez dłuższy czas).

Po piąte i najważniejsze – nie planuję wszystkiego

20170109_171731

Dlaczego najważniejsze? Bo nie da się zaplanować całego życia, zawsze wyskoczy coś niespodziewanego i później są tylko nerwy oraz niepotrzebne frustracje. Mój kalendarz ma puste strony, kartki nie zawsze są pełne zadań. Kiedy jest piękna pogoda – po prostu wychodzę na spacer, a kiedy przypadkiem spotkam koleżankę, idę z nią na ciastko. Czasami spontanicznie wpadam do rodziców, albo czytam całe popołudnie, bo czuję się niewyraźnie. I nie czuję z tego powodu wyrzutów sumienia ani rozgoryczenia. Takie jest życie. A spontaniczność daje radość, więc szkoda się jej pozbawiać.

A Wy macie jakieś sposoby na organizację swojej codzienności?

4 uwagi do wpisu “Zorganizowane życie

  1. Przepiękne są te rzeczy! W ogóle bardzo ładnie je wypisujesz! Też mam kalendarzyk przepiękny, niewielki i… prawie nieużywany, bo jestem skrajnie nieudolna gdy idzie o systematyczność czegokolwiek. Zaczęło się dobrze, potem coraz bardziej zaczęło brakować w nim słów i pewne po paru pustych kartkach znowu się do niego poderwę 😀 Pozdrówki!
    PS. Ja chcę ten kredens zobaczyć! :))

    Polubione przez 1 osoba

  2. Ze mnie się śmiali na studiach, bo jak wykładowca od Psychologii pracy i organizacji zapytał co to jest organizacja, to kolega odpowiedział „Ania, organizacja to Ania i ona jest organizacją”. Taka byłam zorganizowana, hahaha. Właściwie to dalej jestem 😀 Ale w tym wszystkim pamiętam, by nie dać się zwariować, bo pamiętać o urodzinach, oddaniu książek do biblioteki czy wysłaniu przesyłki i zaplanować posiłki to jedno, a to, żeby się czasem od tych obowiązków oderwać, zrobić coś nagle i nieplanowanie, bo tak najfajniej, to drugie 🙂 Zazwyczaj wychodzi tak, że obowiązki planujemy, a przyjemności „przychodzą same” 🙂

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz